Wywiady

Wywiad z Ewą Szymańską, autorką powieści „Po tamtej stronie rzeki”

Urodziłam się na Podlasiu – „za Bugiem” – jak czasami mówi się o terenach, z których pochodzę. Białostocczyzna, gdzie rozgrywa się akcja mojej książki, jest mi więc bliska, a ponieważ zawsze interesowałam się historią, postanowiłam opisać wojenne losy Podlasian, które są nieco różne od losów Polaków mieszkających na zachód od granicznej linii Bugu. – Mówi Ewa Szymańska w wywiadzie z okazji zbliżającej się premiery książki „Po tamtej stronie rzeki”.

Powieść „Po tamtej stronie rzeki” ukażała się 17 września nakładem Wydawnictwa Szara Godzina.

Saga rodzinna „Bo trzeba żyć”, powieści „W ślepym zaułku” i „Niedokończony list”. Różne czasy i różne tematy. Co Panią inspirowało?

Życie oczywiście. W każdej z tych historii w mniejszym lub większym stopniu wykorzystałam autentyczne wydarzenia, o których ktoś mi opowiedział lub o których gdzieś czytałam. W przypadku sagi „Bo trzeba żyć” punktem wyjścia była pewna rodzinna historia, pomysł na „Niedokończony list” podsunął mi wpis na internetowym forum, a powieść „W ślepym zaułku” to wynik rozmów z kobietami doświadczającymi przemocy psychicznej w swoich związkach.

17 września ukaże się Pani kolejna książka – „Po tamtej stronie rzeki”. Tym razem opowiada Pani życie pewnej rodziny z podlaskiej wsi podczas II wojny światowej. Dlaczego sięgnęła Pani po ten temat?

Urodziłam się na Podlasiu – „za Bugiem” – jak czasami mówi się o terenach, z których pochodzę. Białostocczyzna, gdzie rozgrywa się akcja mojej książki, jest mi więc bliska, a ponieważ zawsze interesowałam się historią, postanowiłam opisać wojenne losy Podlasian, które są nieco różne od losów Polaków mieszkających na zachód od granicznej linii Bugu. Druga wojna światowa większości z nas kojarzy się bowiem z Niemcami, stosunkowo rzadko mówi się natomiast o trwającej prawie dwa lata okupacji radzieckiej, której doświadczyli mieszkańcy wschodnich terenów Polski, przy czym mówiąc o wschodnich terenach, nie mam na myśli Kresów, czyli ziem obecnie stanowiących fragmenty Ukrainy, Białorusi i Litwy, tylko Białostocczyznę właśnie. 

„Po tamtej stronie rzeki” – ten tytuł budzi we mnie wiele skojarzeń. I z fabułą, która płynie jak rzeka, i z ludzkim życiem, które meandruje… Co znaczy dla Pani?

Muszę przyznać, że pomysł na tytuł książki pojawił się dość późno. Właściwie dopiero po jej napisaniu, doszłam do wniosku, że w tytule powinno się pojawić właśnie słowo „rzeka”. Podobnego zdania był też wydawca. Rzeka odgrywa w tej opowieści ważną rolę. Wokół niej skupia się część kluczowych wydarzeń. Swojska i jednocześnie groźna w pewien sposób stanowi też symbol ludzkiego życia, które tak samo jak Bug nie płynie uregulowanym korytem, lecz – nieprzewidywalne – raz zaskakuje nas swym pięknem, a innym razem niesie ze sobą zagrożenie.

Bug w części swojego biegu jest obecnie rzeką graniczną z Białorusią i ogarniętą wojną Ukrainą. Ale jest też miejscem, które wybierają na wypoczynek ludzie ceniący spokój
i przyrodę.  Jaką rolę pełnił w czasach, kiedy rozgrywa się akcja Pani książki?

Była to przede wszystkim rzeka graniczna. Bug stanowił część linii demarkacyjnej ustalonej pomiędzy III Rzeszą a ZSRR 28 września 1939 roku, a istniejącej do ataku Niemiec na ZSRR, czyli do 22 czerwca 1941 roku. Pominąwszy oczywisty fakt, że była to granica utworzona bez udziału Polaków, warto również podkreślić, że jej przebiegu nie uzasadniały żadne względy historyczne ani etniczne. Efektem tego sztucznego podziału była dezintegracja społeczności mieszkających po obu jej stronach: zerwanie więzi kulturowych, rodzinnych i ekonomicznych, co skutkowało mnóstwem ludzkich tragedii, a także – o czym piszę w swojej książce – rozwojem sieci przemytu i kontrabandy. Przez Bug nielegalnie przerzucano towary i ludzi. Zwłaszcza ludzi. Po obu stronach pogranicza znalazły się bowiem tysiące uchodźców. Dla wielu z nich niedostępna „tamta strona” wydawała się miejscem dającym większe szanse na ratunek. Najpierw, jeszcze przed ostatecznym zamknięciem granicy, za Bug ruszyły masy uciekające przed wojskami niemieckimi, później – odwrotnie – rzekę próbowali przekroczyć ci, którzy zobaczyli, jak wygląda życie pod sowieckim butem. Dla jednych i drugich Bug jawił się więc jako rzeka ocalenia. W wielu przypadkach rzeczywiście tak było, jednak dla ogromnej liczby uciekinierów przeprawa przez tę rzekę była ostatnią w ich życiu.

Wojna determinuje losy bohaterów „Po tamtej stronie rzeki”. Jak przygotowywała się Pani do pisania książki, by oddać tamte czasy?

Szczerze mówiąc, nigdy nie przygotowuję się jakoś specjalnie do pisania książki. W każdym razie nie zaczynam od zbierania materiałów czy informacji. Historia jest zazwyczaj tłem dla opisywanych przeze mnie wydarzeń, ponieważ jest to zgodne z moimi zainteresowaniami. Pierwsza połowa XX wieku, to okres, który szczególnie lubię i na temat którego posiadam pewną podstawową wiedzę. To mi wystarcza jako baza. Dopiero w trakcie tworzenia tekstu, gdy pojawi się taka potrzeba, sięgam do odpowiednich źródeł, aby uniknąć błędów merytorycznych albo przedstawić czytelnikowi jakieś ciekawe szczegóły, których próżno by szukał na przykład w podręcznikach do historii. Pisząc „Po tamtej stronie rzeki”, opierałam się głównie na wspomnieniach ludzi, którzy przeżyli wojnę, choć oczywiście w książce autentyczne wydarzenia przeplatają się z fikcyjnymi. Niektóre z wykorzystanych przeze mnie historii usłyszałam jeszcze jako dziecko. Wtedy zresztą nie przywiązywałam do nich większej wagi – ot, jakieś tam wojenne opowieści, które nawet nie zawsze rozumiałam. Okazuje się jednak, że wiele z tego, co usłyszałam, zapadło mi w pamięć. Przykładem może być chociażby sformułowanie „za pierwszego Sowieta”, które czasami padało z ust mojego dziadka i które w pewien sposób zainspirowało mnie do napisania tej książki. Przypomniałam je sobie już jako dorosła i szczerze mówiąc, dopiero wtedy tak naprawdę zrozumiałam, co miał na myśli, bo przecież przez dziesiątki lat nikt oficjalnie na ten temat nie mówił.

Rzeczywiście przez lata o okupacji sowieckiej mówiło się szeptem, zapewne wiele ludzkich historii przepadło wraz ze śmiercią świadków. „Po tamtej stronie rzeki” to zatem akt pamięci.

Aresztowania, deportacje, przymusowe wcielanie do Armii Czerwonej, grabieże i zbrodnie dokonywane przez Rosjan oraz ich popleczników były chlebem powszednim mieszkańców Podlasia. To, o czym piszę w swojej książce, a więc wydarzenia związane z napaścią ZSRR na Polskę i trwającą dwadzieścia jeden miesięcy radziecką okupacją, pozostawało tematem tabu przez kilkadziesiąt lat. Nawet na Podlasiu, które, jak wspomniałam, na własnej skórze odczuło, czym były owe rządy, głośno się o tym nie mówiło. Dla bezpieczeństwa. Na przykład z mojej rodzinnej wsi wywieziono na Syberię przeszło sześćdziesiąt osób, część z nich nigdy nie wróciła. Mimo to upamiętnić mogli ich dopiero wnukowie. Jako dziecko ja również nie zdawałam sobie sprawy z tego, że Rosjanie, którzy w moim naiwnym wyobrażeniu razem z Szarikiem i załogą Rudego wyzwolili nasz kraj, mieli jakieś inne, wcale nie tak przyjazne jak nas przekonywano, oblicze. W szkole pomijano ten temat, a telewizja, radio i prasa podtrzymywały tę niewiedzę. Historycy zaczęli pisać o tym dopiero po osiemdziesiątym dziewiątym roku, gdy wielu świadków już odeszło. Dlatego, jak słusznie Pani zauważyła, moja książka jest swego rodzaju próbą upamiętnienia tamtych czasów. Pisałam ją z myślą o moich babciach i dziadkach, co zresztą podkreślam w dedykacji, ale opowiadając tę historię, chciałam zachować pamięć o całym ich pokoleniu, które w taki czy inny sposób zetknęło się z grozą wojny.

Czy Borkowscy istnieli naprawdę? Czy znajdziemy Borycin na mapie? A może to po prostu uosobienie podlaskich losów podczas II wojny?

Tak jak wspomniałam, wojenne doświadczenia mieszkańców Białostocczyzny były nieco inne niż Polaków z centralnej i zachodniej Polski. Losy stworzonych przeze mnie postaci w pewnym stopniu to pokazują. Wprawdzie wszyscy bohaterowie – zarówno główni jak i drugoplanowi – są postaciami fikcyjnymi, jednak część z nich ma swoje pierwowzory w rzeczywistości. Nie znaczy to oczywiście, że sportretowałam tu konkretne osoby, ale pewne wydarzenia z życia moich bohaterów inspirowane są prawdziwymi ludzkimi losami, w tym także losami członków mojej rodziny. Podobnie jest z Borycinem. Dociekliwy czytelnik na próżno będzie szukał tej wsi na mapie Podlasia, tak samo zresztą jak miasteczek Łańsk i Domasławice, w których również rozgrywa się akcja książki. A jednak pod tymi wymyślonymi przeze mnie nazwami kryją się prawdziwe miejscowości z ich ówczesną topografią i burzliwą historią.

Szymon Borkowski urodził się w gliną lepionej chałupie jak inni chłopi z Borycina, ale ich przerastał wiedzą o świecie, inteligencją i obyciem…

Tak, Szymon pod pewnymi względami jest outsiderem w swoim środowisku. Bez wątpienia wynika to z pewnych cech jego charakteru, ale przede wszystkim jest wynikiem młodzieńczych doświadczeń, które go ukształtowały. Urodzony w zaborze rosyjskim, jako młody chłopak trafił do carskiej armii. Tam zastał go wybuch I wojny światowej. Szymon musiał walczyć, a trauma wyniesiona z wielkiej zimowej bitwy mazurskiej zaważyła na jego stosunku do wojny i do zabijania i stała się przyczyną jego późniejszych dylematów moralnych. Z kolei lata spędzone w niewoli niemieckiej zaszczepiły w nim zamiłowanie do porządku, szacunek dla uczciwej pracy i otwartość na wszelkie nowinki. Jeżeli dodać do tego zdolności językowe i wrodzony talent organizacyjny główny bohater książki rzeczywiście zaczyna się nam jawić jako nietuzinkowa osobowość.    


Jego żona Bogusia jest w ósmym miesiącu piątej ciąży, kiedy spadają na Borycin niemieckie bomby. Kończy się ich przewidywalne, bezpieczne życie, prawda?

Tak, Bogumiła uświadamia to sobie dokładnie w tym momencie. Choć w przeciwieństwie do starszego od siebie męża właściwie nie wie, czym jest wojna (gdy on walczył, ona była małym dzieckiem), instynktownie wyczuwa, że świat, który znała do tej pory, właśnie się kończy. To przeczucie wywołuje lęk, który od tej pory staje się jej nieodłącznym towarzyszem i – niestety – ma wpływ na pewne jej decyzje.

W tym niespokojnym czasie Bogusia poznaje podczas ewakuacji miejscowego dworu młodą hrabiankę Różę Przyłuską. Między kobietami, nawiązuje się nić porozumienia…

Bogusia i Róża są w podobnym wieku i choć poza tym pod każdym względem wydają się od siebie różnić, czują, że w pewien sposób są sobie bliskie. Obie są młodymi kobietami, obie przeżywają podobne lęki. Lęki, których nie sposób wyrazić słowami i których mężczyźni czasami nie są w stanie zrozumieć. Lęki odziedziczone po babkach i matkach, po wszystkich kobietach, dla których każda wojna stanowiła swego rodzaju koniec świata.

Dla Bogusi Róża jest jak ptak: swobodna, mimo całej tej nadchodzącej grozy, ona zaś niczym kamień rzucony jakąś niewidzialną ręką już zawsze miała trwać w tym miejscu, które los jej wyznaczył. Dlatego swojej córce, urodzonej już kiedy we wsi są Sowieci, daje na imię Róża?

Róża to dla Bogumiły pewien symbol, uosobienie jej nie do końca uświadomionych pragnień i głęboko skrywanych tęsknot, których nawet nie potrafi sprecyzować, ale które w pewnym momencie życia niespodziewanie się ujawniają. Nadanie córce imienia po nieco ekscentrycznej, ale imponującej jej hrabiance jest więc swego rodzaju próbą ucieleśnienia marzeń, czarowaniem rzeczywistości, myśleniem życzeniowym.

Nastają straszne czasy rosyjskiej okupacji. Aresztowania i deportacje. Wówczas też Szymon Borkowski staje po raz pierwszy przed wyborem, czy postąpić zgodnie ze swoimi przekonaniami, czy ocalić rodzinę…

Lojalność wobec władzy zapewniająca względny spokój czy ryzykowny bunt? Bezpieczeństwo najbliższych czy własny honor? Nie jest łatwo podjąć decyzję, gdy ma się taką alternatywę. Ostatecznie Szymon poświęca się dla rodziny, ale koszty, które musi z tego powodu ponieść, są wysokie.

Po raz drugi dokonuje wyboru, kiedy Borycin znajduje się pod okupacją niemiecką, stawiając niejako na szali miłość żony?

Rozterki wewnętrzne, jaki przeżywa Szymon, są jednym z głównych motywów w mojej powieści. Jego dylematy moralne oraz strach, który zdominował życie Bogumiły, stanowią niejako oś jej akcji. Są jej siłą napędową, bo pociągają za sobą określone wydarzenia, które obydwoje małżonków wystawiają na poważne próby.

Pokazuje Pani, jak wojna zmienia ludzi.  I weryfikuje.  Jedni zachowują się w sposób heroiczny, inni starają się przetrwać i nie narażać. Czy możemy ich oceniać z dzisiejszej perspektywy?

 „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – to zdanie z wiersza Wisławy Szymborskiej będzie chyba najlepszą odpowiedzią na Pani pytanie. Oceniać zawsze możemy i oczywiście to robimy. Inna sprawa, że perspektywa, o której Pani wspomina, ma tu decydujące znaczenie. Staram się patrzeć na historię obiektywnie, kierując się podstawowymi pojęciami, jakimi są dobro i zło, ale przyznaję, że zdarza mi się zastanawiać, jak ci, którym ocenianie innych przychodzi bez większego trudu, zachowaliby się, gdyby sami znaleźli się w podobnej sytuacji. Nie mówię tu rzecz jasna o kwestiach podstawowych, wynikających niejako z dekalogu. W Borycinie nikt nie miał przecież wątpliwości – i słusznie – że Anatolij Melnik to zły człowiek, ale już sposób, w jaki niektórzy mieszkańcy wsi zareagowali na przystąpienie Szymona Borkowskiego do kołchozu niewiele miał wspólnego z obiektywną oceną, bo przecież podjęta przez niego decyzja była wynikiem szantażu, jaki zastosował wobec niego przewodniczący sielsowietu.

A tych, którzy chcieli na wojnie skorzystać?

Myślę, że tu ocena jest zdecydowanie łatwiejsza. Na przykład powieściowy Paśnicki jest prawdziwym zdrajcą, który dobrowolnie zgłosił się do milicji ludowej i nie tylko czerpał korzyści z prześladowania swoich współziomków, ale również swego rodzaju przyjemność wynikającą z poczucia władzy.

Skupia się Pani na losach Borkowskich, ale przedstawia też dramaty innych mieszkańców Borycina.  Czy w tych historiach zawarła Pani wspomnienia rzeczywistych ludzi? Mogłaby Pani przytoczyć taką historię?

Przykładem mogą być losy powieściowego Piotra – brata Bogumiły, które w znacznej mierze odzwierciedlają wojenną drogę mojego stryja Bronisława – młodszego brata mojego dziadka. Nie chcę już teraz zdradzać szczegółów tej historii, ale myślę, że czytając ją, wielu czytelników uzna, że to, co przeżył ten drugoplanowy bohater, nadawałoby się na oddzielną książkę. Także pobyt Szymona w bielskim obozie pracy inspirowało prawdziwe wydarzenie. Tym razem było to wydarzenie z życia mojego dziadka, który za niesubordynację wobec niemieckich władz został skazany na kilka tygodni przymusowej pracy. Inny autentyczny epizod, od którego właściwie zaczął się pomysł na fabułę książki, miał miejsce w czasie ewakuacji pałacu w mojej rodzinnej wsi. Nie wiem, czy przebiegała ona tak, jak ją opisałam, ale na pewno pomagała w niej moja prababcia, która była wtedy w zaawansowanej ciąży i która w podziękowaniu za swoją pracę otrzymała wyprawkę dla dziecka w postaci bielizny pościelowej i odzieży. Co prawda w rzeczywistości prezent ten wręczył jej niemiecki oficer kierujący całą akcją, ale historia ta wydała mi się warta uwiecznienia. Nie ona jedna rzecz jasna, bo takich prawdziwych wydarzeń jest w książce całkiem sporo, choć oczywiście każde z nich przepuściłam przez filtr własnej wyobraźni i poddałam sporym przeróbkom literackim.

Czy życie podsunęło już Pani scenariusz na kolejną książkę?

Owszem. Od jakiegoś czasu pracuję nad nową powieścią. Będzie to historia całkowicie fikcyjna, ale jak zwykle punktem wyjścia jest autentyczne wydarzenie, o którym usłyszałam jakiś czas temu od córki. Jego tragikomiczny charakter tak bardzo poruszył moją wyobraźnię, że obudowałam je fabułą sięgającą od czasów współczesnych aż do lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku. Mam nadzieję, że ta wymyślona przeze mnie historia przypadnie do gustu czytelnikom.

TREŚĆ WYWIADU POCHODZI Z MATERIAŁÓW

WYDAWNICTWA SZARA GODZINA

guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

jeszcze chwilka…