Wywiad z NINĄ MAJEWSKĄ-BROWN
Nina Majewska-Brown – absolwentka UAM w Poznaniu, przez lata związana z reklamą i PR-em. Pracowała w agencjach reklamowych oraz wydawnictwach, promując największe pióra literatury polskiej i zagranicznej. Debiutowała w 2015 roku przebojową powieścią Wakacje. Znana z poczytnych powieści obyczajowych, m.in. Nina, Mąż na niby, Żona na zamówienie, Tylko dla dorosłych, Tylko tu i teraz, ma też na swoim koncie ciepło przyjęty przez czytelników kryminał Grzech. Efektem jej zainteresowań historią są bestsellerowe powieści Tajemnica z Auschwitz i Anioł życia z Auschwitz.
Zapraszam do wywiadu z Autorką.
Zanim rozpoczęła Pani karierę pisarską, pracowała „po drugiej stronie”, promując największe pióra literatury polskiej i zagranicznej. Proszę powiedzieć, czy to doświadczenie jest teraz Pani pomocne w realizowaniu swojej pisarskiej drogi?
N.M-B: Zdecydowanie tak. Znajomość mechanizmów rządzących rynkiem książki, świadomość ograniczeń i możliwości sprawia, że mam ogromnie dużo pokory i wdzięczności w stosunku do osób, które pochylają się nad moimi książkami, zarówno od strony czytelniczej, jak i wydawniczej. Ale ta wiedza powoduje także, że myślę o tym, jak pisać lepiej, ciekawiej, rozbudowuję i uzupełniam warsztat.
Oczywiście przez promocyjną iskrę tlącą się w mojej duszy włączam się aktywnie we wszystkie działania reklamowe i nigdy nie odmawiam w przypadku różnych marketingowych akcji. Bardzo lubię ludzi z wydawnictwa, z którymi pracuję, i śmiało mogę powiedzieć, że nadajemy na tych samych falach, a to unikatowe i niezwykłe.
Jest Pani autorką osiemnastu książek, w tym czterech o tematyce wojennej. Tajemnica z Auschwitz. Prawdziwa historia to pierwsza z nich. Dlaczego postanowiła Pani skupić się na II wojnie światowej? Dlaczego ważna jest pamięć o wydarzeniach z niechlubnej karty historii naszej cywilizacji?
N.M-B: Tak jak wielokrotnie mówiłam w wywiadach, historia z Tajemnicy z Auschwitz trafiła do mnie przez przypadek, za sprawą córki głównej bohaterki, która poprosiła o jej spisanie.
To była katorżnicza praca, również na płaszczyźnie emocjonalnej, bo relacje, zdjęcia i dokumenty, które przeglądałam w różnych archiwach, pozostawiają głęboką bliznę na duszy. Dlatego pierwotnie założyłam, że to będzie jedyna taka książka w moim dorobku. Ale jak zwykle życie pokrzyżowało moje plany. Pojawiły się kolejne osoby, takie jak Pani Ania Odi, które prosiły o opisanie historii ich rodzin. Nie sposób było się nad nimi nie pochylić. To często zapomniane okruchy wspomnień, na których ocalenie zostały ostatnie chwile. Z dnia na dzień odchodzą ludzie, którzy mogą o nich opowiedzieć.
Pamięć o przeszłości jest kluczowa. Szkoda tylko, że tak niewiele się z tej historii uczymy i wyciągamy tak ograniczone wnioski. Bardzo nad tym ubolewam. Nazizm, holokaust rozpoczęły się od nienawiści, przekonania, że jedni są lepsi od drugich, od uzurpowania sobie prawa do jednej słusznej ideologicznie prawdy. I choć od czasu wojny minęło tyle dziesiątek lat, nadal jesteśmy nietolerancyjni, zapatrzeni w siebie i przeświadczeni, że nasza racja jest jedyna, niezdolni do polemiki i porozumienia czy akceptacji odmienności.
W Tajemnicy z Auschwitz. Prawdziwej historii z perspektywy Pani Ewy Budniak ukazuje Pani historię jej oraz jej matki, Stefanii Stawowy, która trafiła do Auschwitz za swojego męża. Proszę powiedzieć, co bardziej porusza – piekło, którego doznała Pani Stefania, czy kobiecy heroizm?
N.M-B: Myślę, że ani dla tego piekła, ani dla heroizmu nie ma skali, która pozwoliłaby stawiać jakieś oceny. To niewyobrażalne, przez co przeszła moja bohaterka, jak również niewyobrażalna była perfekcyjnie rozbudowana obozowa machina śmierci, która najpierw miała więźniów odczłowieczyć, by łatwiej było ich wykorzystać i w końcu unicestwić. Tak się złożyło, że większość moich wizyt w Muzeum Auschwitz-Birkenau przypadła zimą. I gdy tak stałam na placu, w ciepłym ubraniu, a mimo to marzłam z powodu hulającego lodowatego wiatru, nie miałam pojęcia, jak można było to przetrwać. Jak po takim doświadczeniu, takiej traumie można było na pozór normalnie żyć.
W książce Anioł życia z Auschwitz ukazuje Pani historie ciężarnych kobiet, które trafiły do obozu, oraz dzieci, które przyszły na świat za jego murami. To jak dla mnie najmocniejsza historia spośród tych ukazanych przez Panią w książkach. Jakie emocje towarzyszyły Pani w trakcie pisania?
N.M-B: To był szok. Natknęłam się na takie relacje więźniarek: lekarek i matek, gdy pisałam Tajemnicę z Auschwitz, i nie potrafiłam się od nich oderwać. Ból, rozpacz, beznadzieja, rozważania, czy lepiej pozwolić, by dziecko samo umarło, czy skrócić jego mękę, heroiczna, choć z reguły skazana na porażkę walka o każde życie, poczucie kompletnego opuszczenia, wyrywanie dzieci z rąk matek, to wszystko odbierało mi oddech. Sama jestem matką i gdy stałam pośrodku bloku dziecięcego, gdy wyobraziłam sobie, że mogliby się tam znaleźć moi synowie, serce rozpadło mi się na kawałki. Gdy skończyłam pracę nad książką, poszłam do mojego psychoterapeuty, żeby spróbować odzyskać równowagę i się oczyścić. Lecz mimo że od napisania Anioła życia z Auschwitz minęło już trochę czasu, to nie da się tych rzeczy zapomnieć, odwidzieć.
W tej książce poznajemy Stanisławę Leszczyńską, położną, która robiła wszystko, by ocalić dzieci z obozowego piekła. Czy w obecnych czasach stać nas na taki heroizm, do jakiego zdolna była Pani Stanisława?
N.M-B: Zawsze powtarzam, że sprawdzamy się i dowiadujemy, kim jesteśmy, dopiero gdy staniemy w obliczu ekstremalnej sytuacji czy decyzji. Stanisława Leszczyńska była pretekstem do opowiedzenia historii innych, nieco zapomnianych kobiet, które równie bohatersko walczyły o dzieci. Na przykład mamki, które najczęściej były Rosjankami, na obozowej pryczy potrafiły wykarmić dwójkę, trójkę nie swoich dzieci.
Jestem przekonana, że my, kobiety, przez nasz instynkt macierzyński zawsze staniemy w obronie dzieci, będziemy sobie pomagać i się wspierać. Co nie znaczy, że wszystkie będziemy bohaterkami. Bo tak jak w obozie, tak i w życiu mogą trafić się osoby, które pójdą inną ścieżką. Ale uważam, że lęk, nieszczęście, niedola łączą i wyzwalają w nas niezwykłe pokłady siły i determinacji, o których istnieniu nawet nie mamy pojęcia.
Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz ukazuje Niemców jako czułych mężów i ojców w domu, którzy za murami obozu stawali się bezwzględnymi katami. Bardzo uderzyła mnie ta skrajność osobowościowa. Czy człowiek wyrządzający taką krzywdę jest zdolny do jakichkolwiek uczuć? Czy może byli tacy okrutni, bo bali się o własne życie i „karierę”?
N.M-B: Zazwyczaj gdy mówimy o obozach, myślimy o ich ofiarach, nie zastanawiając się, jak wyglądało rodzinne życie katów. Tymczasem wymyślona przez Niemców polityka czystości rasowej skutkowała stworzeniem niemal perfekcyjnego planu wdrożenia jej w życie. Aby łatwiej było zabijać, trzeba było więźnia odczłowieczyć. Odrzeć z godności, rozebrać, ogolić, zamienić nazwisko na numer, tym samym odebrać nadzieję i sparaliżować strachem. Himmler uważał, że zdrowie psychiczne esesmanów służących w obozach jest kluczowe, dlatego założenie było takie, że przy każdym obozie miały powstawać osiedla domów, w których miały kwaterować żony i dzieci oprawców. Mieli oni odreagowywać „ciężką pracę” w miłych, przyjaznych, domowych pieleszach, na łonie rodziny. Kochać i być kochani.
I choć wydaje się to niepojęte, oni wszyscy wiedli naprawdę szczęśliwe życie. Na przykład żona komendanta Auschwitz wspominała mieszkanie obok obozu jako najszczęśliwszy okres życia. W różanym ogrodzie, który przylegał bezpośrednio do budynku krematorium, bawiły się jej dzieci. I właśnie to zdjęcie stało się inspiracją do napisania Dwóch twarzy.
Esesmani byli tylko ludźmi i też mieli uczucia. Część z nich piła, żeby zapomnieć o tym, czym się zajmowali, ale dla znakomitej większości więźniowie byli tylko numerami. Od najmłodszych lat byli indoktrynowani i przygotowywani do roli wojowników Hitlera. Wyrastali w przekonaniu słuszności takiego postępowania, o czym regularnie przypominała im komendantura obozu, zmuszając ich do uczestnictwa w obowiązkowych pogadankach i szkoleniach. Dlatego z taką łatwością, bez wyrzutów sumienia, wyżywali się na osadzonych, dając upust własnej agresji i złości. Poczucie władzy ich zaślepiało i finalnie stawali się bezwzględnymi mordercami. To przerażające, co człowiek potrafi zrobić drugiemu człowiekowi.
Po przeczytaniu tej książki nie opuszczało mnie pytanie, czy faktycznie żony esesmanów nie wiedziały, co za murami obozu wyprawiają ich mężowie? Czy może ta niewiedza była im na rękę? Lepiej żyć w nieświadomości, niż zdać sobie sprawę z okrucieństwa dokonywanego przez ukochaną osobę?
N.M-B: Na te pytania nie znajdziemy odpowiedzi. W Niemczech powszechna była wiedza o obozach koncentracyjnych, którymi chwalono się szeroko, zapraszając do ich zwiedzania m.in. zagraniczne delegacje. Opowiadano, że w humanitarny sposób więźniowie polityczni poddawani są resocjalizacji, co nawet budziło podziw. Oczywiście pokazywano tylko to, co chciano. Specjalnie przygotowane bloki z pościelą i statystów udających więźniów.
O tym, co działo się naprawdę, wiedziało niewielu. Świadczą o tym też relacje załogi SS czy lekarzy, którzy trafiali w takie miejsca i przeżywali szok. Ale oczywiście szybko stawali się trybikami tego piekielnego mechanizmu. Wykonywali swoje zadania, rozkazy, jedni z większą, inni z mniejszą gorliwością.
Zdumiewa mnie to, jak zawzięta, bezwzględna była żeńska część obsady obozu. Esesmanki z psami, prześcigające się w zadawaniu bólu. Często nieudacznice życiowe, które nagle poczuły się paniami świata. Zatrważające!
Żony esesmanów domyślały się, co się dzieje za drutami. Część z nich miała pełną wiedzę, część wolała nie wiedzieć i udawać, że tamtego świata nie ma. Ale znakomita większość chętne korzystała z „dobrodziejstw”, które obóz oferował, poczynając od bezpłatnej siły roboczej, przez przywożone do domu obiady, warzywa, odzież, na złocie i kosztownościach kończąc.
W książce Ostatnia „więźniarka” Auschwitz poznajemy historię Pani Anny. Jednak kluczowe jest tu ukazanie losów Polki wychowanej we Francji, Mimi Guzik, matki Pani Anny. Co najbardziej Panią ujęło w historii Pani Anny i jej matki?
N.M-B: Pisząc Ostatnią „więźniarkę”, uświadomiłam sobie, jak bardzo i do końca wierzyliśmy, że wojna nie wybuchnie. W zasadzie do ostatnich dni byliśmy przekonani, że jakoś to będzie, że się ułoży i rokowania na płaszczyźnie dyplomatycznej zapobiegną nieszczęściu.
Najbardziej wstrząsające było to, że rodzina z Francji we wrześniu 1939 r. wysłała na wymarzone wakacje do Warszawy wychuchaną, młodą, bezbronną dziewczynę, nie przeczuwając, że już nigdy do nich nie wróci. Towarzyszyła jej krewna, która miała zaledwie na trzy tygodnie zostawić kilkumiesięczną córeczkę, a zobaczyła ją dopiero po ponad sześciu latach.
Najbardziej poruszyło mnie niezwykłe oddanie Pani Ani i jej mamy dla muzeum, gdzie przepracowały całe życie.
Nie pojmuję, jaką siłę musiała mieć była więźniarka, by wrócić na teren dawnego obozu Auschwitz-Birkenau, zamieszkać w prowizorycznym mieszkaniu na bramie Birkenau, tu kochać i być kochaną. Tu rodzić dzieci i przeżyć życie, poświęcając je pamięci ofiar. Rodzina przeprowadziła się do byłego bloku administracji SS, gdzie zapadały w czasie wojny najstraszniejsze decyzje, i mieszkała tam do końca. Do dziś mieszka w nim Pani Ania Odi, która, tak jak rodzice, stała się strażniczką pamięci więźniów.
Historia ukazana na kartach Ostatniej „więźniarki” Auschwitz jest wręcz niezwykła. Proszę przyznać, co najbardziej „ekscytuje” Panią w ukazywaniu takich losów: ich poznawanie czy przelewanie na papier?
N.M-B: Jedno i drugie jest równie wciągające, ale chyba poszukiwanie bardziej ekscytujące. To jak obieranie cebuli, za jedną warstwą, jednym dokumentem skrywa się kolejny, za nim zdjęcie, relacja, które prowadzą do nowych faktów. To taka mała praca detektywistyczna, gdzie wisienką na torcie jest dostarczenie rodzinie wiadomości czy dokumentów, o których nie wiedzieli.
Tajemnica z Auschwitz. Prawdziwa historia, Anioł życia z Auschwitz, Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz, Ostatnia „więźniarka Auschwitz to jak na razie cztery książki Pani autorstwa związane z tematyką obozu w Auschwitz. Proszę zdradzić, czy pojawią się kolejne.
N.M-B: Myślę, że tak, choć nie ukrywam, że trochę je od siebie odsuwam, co nie znaczy, że całkiem odkładam na bok. Muszę trochę odreagować po pisaniu o Auschwitz, bo tak jak wspomniałam, to bardzo traumatyzujące zajęcie.
Ale mam też niezwykłe szczęście i los się do mnie kolejny raz uśmiechnął, bo przez przypadek pojawiła się pewna rodzina z Poznania, mojego rodzinnego miasta, z prośbą o spisanie jej dziejów. Jestem oszołomiona ilością dokumentów, materiałów, ale przede wszystkim samą historią. I tak oto powstaje saga ZAKLADNICY WOLNOŚCI, a jej pierwszy tom, Florentyna i Konstanty, jest już dostępny w przedsprzedaży.
Gdy po Powstaniu Wielkopolskim Zabierzyńscy znajdują się w niepodległej Polsce, nie spodziewają się, że część z nich wyruszy wkrótce na front białoruski, z którego już nie wrócą tacy sami. Nie spodziewają się, że ich cudowne, ukochane cztery córki przysporzą im tyle kłopotu, że przez ich wybory niemal rozpadnie się rodzina.
W czasie wojny najstarsza Wiktoria mieszka w pobliskim majątku, ale młodsza Maria wyprowadza się na Wołyń, z którego uchodzi cudem podczas pogromu, a Zofia dla odmiany przekonuje się, jak smakuje zakazana miłość, zakochując się w esesmanie stacjonującym w Środzie Wielkopolskiej. Poznają się w przepięknym dworze w Koszutach, ale w ich miłości nie ma wiele miejsca na piękne chwile. Najmłodsza Wanda zaś po wojnie wiąże się z Edwardem, komunistą z piekła rodem.
W książce znajdą Państwo masę dokumentów, zdjęć i artykułów z epoki, ale również nigdy wcześniej niepublikowany pamiętnik powstańca wielkopolskiego Franciszka Jóźwiaka oraz także nigdy niepublikowany pamiętnik Florentyny z zapiskami ewakuacji w 1939 r.
Jestem przekonana, że to jedna z najbardziej ekscytujących historii, która do mnie przyszła, i jestem bardzo wdzięczna rodzinie za zaufanie i ogromną pomoc w pisaniu tej sagi.
DZIĘKUJĘ BARDZO ZA ROZMOWĘ. ŻYCZĘ DALSZYCH SUKCESÓW.