Wywiady

Wywiad z KRZYSZTOFEM BOCHUSEM

Krzysztof Bochus – z zawodu dziennikarz, publicysta i wykładowca akademicki. Jego debiutem książkowym był „Czarny manuskrypt” (2017). W tym samym roku ukazał się „Martwy błękit”, a w 2018 – „Szkarłatna głębia” (Nagroda Złoty Pocisk na najlepszą powieść kryminalno-historyczną 2018). W 2019 opublikował „Listę Lucyfera” oraz „Miasto duchów”. 

 

 

Zapraszam do wywiadu z Autorem książki „Boski znak”.

W ubiegłym roku nakładem Wydawnictwa Skarpa Warszawska sprzedano ponad 25 000 Pana książek. Przyznaję, że to imponujący wynik. Czy zatem czuje się Pan pisarzem spełnionym?

K.B: Oczywiście, cieszy mnie że sprzedaż moich książek ruszyła mocno w górę. Ubiegły rok był pod tym względem przełomowy. Znakomicie sprzedała się zwłaszcza „Lista Lucyfera”, a w wyśrubowaniu tego wyniku bardzo pomogła dwukrotna obecność tej książki w sieci sprzedaży „Biedronki”, która wyrasta na największą księgarnię w kraju. Czy jestem pisarzem spełnionym? Na pewno nie. Sprzedaż to nie wszystko, liczy się także wrażenie artystyczne. Mam w sobie zbyt wiele pokory i jestem zbyt wymagający wobec siebie samego –  aby wpaść w jakiekolwiek samozadowolenie. Nigdy nie jestem do końca zadowolony z tego, co tworzę. I ciągle mam nadzieję że najlepsza książka jeszcze ciągle przede mną.

W „Liście Lucyfera” akcja rozgrywa się głównie w Trójmieście. W „Boskim znaku” Adam Berg wyrusza do Niemiec, Włoch, a nawet Wysp Bahama. Ciekaw jestem, gdzie los rzuci dziennikarza w trzeciej części?

K.B: Odpowiem wtedy, gdy będę miał pewność że trzeci tom w ogóle powstanie. Na razie prowadzę z wydawcą rozmowy na ten temat, rozważamy rożne opcje i projekty. Sądząc po pierwszych recenzjach wydaje się, że koncept z wyprowadzeniem akcji „Boskiego znaku” poza Polskę był udany. Dodał tej książce „pieprzu i wanilii”.  Pomysł na umieszczenie części fabuły na Sycylii przyszedł mi do głowy podczas pobytu w Palermo, przed dwoma laty. Zwiedzałem kościół San Domenico, gdy nagle zauważyłem jak pewna piękna, młoda kobieta składa bukiecik kwiatów na czyimś grobie. Zaintrygowało mnie to. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że płyta grobowa pokryta jest nie tylko stosem kwiatów, ale także odręcznie napisanych modlitw i próśb. To był grób sędziego Giovanniego Falcone, wysadzonego w powietrze na autostradzie pod Capaci przez mafię. Dla sycylijczyków nieustraszony sędzia stał się po śmierci kimś w rodzaju świeckiego świętego. A potem odkryłem interior wyspy: dziki, zrudziały, górzysty – bardzo daleki od kosmopolitycznych kurortów na wybrzeżu. Tak narodził się pomysł na „Boski znak”.

Ta książka to kontynuacja „Listy Lucyfera, ale opowiada odrębną historię. To książka mroczna, gęsta fabularnie, ukazująca różne odcienie prawdy, a raczej tego, co za nią uważamy… Na pierwszym planie: tajemnice zamku Czocha, szyfry i zagadki, makabryczne zbrodnie i skarby cenniejsze niż ludzkie życie. Redaktor Berg nie ma łatwo, a w prowadzonym przez niego śledztwie nic nie jest oczywiste i nikt nie jest tym, za kogo się podaje…

W Pana twórczość jest wiele odwołań do historii oraz dzieł sztuki. Proszę powiedzieć skąd wzięła się fascynacja tymi tematami?

K.B: Piszę przede wszystkim o rzeczach, które mnie samego interesują. Mam widoczne zamiłowanie do kodów kulturowych i szyfrów, zagadek historii i dzieł sztuki, które i tej pasji daję upust  na stronach pisanych przeze mnie książek.  To mój indywidualny odcisk palca, wyróżnik i swoiste literackie DNA. Dlatego te właśnie wątki pojawiają się w moich powieściach najczęściej, choć przecież nie wyłącznie.  Na własny użytek, określam swoje książki jako erudycyjne powieści kryminalne dla koneserów. Zawsze powtarzam, że tworzę dla osób w jakiejś mierze podobnych do mnie: szukających w kryminałach nie tylko intrygi i akcji, ale także swoistej wartości dodanej.  W „Boskim znaku” są nią właśnie wątki dotyczące zagadek historii i zaginionych dzieł sztuki. Marzyło mi się napisanie dobrego czytadła, przy którym czytelnik na kilkanaście godzin zapomni o szarym świecie za oknem, choć oczywiście nie spodziewałem się, że książka wyjdzie w czasach zarazy.

Nie ukrywam, że pochodzę z Górnego Śląska. Gdyby w przyszłości fabułę swej książki oparł Pan o Śląsk, to jakich wydarzeń historycznych dotyczyłaby, czy też z jakim skarbem śląskiej ziemi byłaby związana?

K.B: Nowych wyzwań dla Adama Berga na pewno by nie zabrakło. Fascynuje mnie na przykład historia skarbu śląskiego, który ciągle czeka na swego odkrywcę.  Mowa tu o sztabkach złota oraz innych metalach szlachetnych, które przechowywane były w okresie międzywojennym w podziemiach budynku obecnego Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach. Skarbiec był specjalnie zabezpieczony. Chroniły go nie tylko grube mury, ale też mechanizm, dzięki któremu po nieuprawnionym otwarciu włazu całe pomieszczenie zalewała woda. Przed podkopem zabezpieczał go z kolei umieszczony poniżej skarbca basen. Wszystkie te skarby zaginęły po wybuchu II wojny światowej. Podobno w 1939 r. skarb został ewakuowany, a jego los do dzisiaj pozostaje nieznany

Ten rok zapowiada się u Pana bardzo pracowicie. Jak czytamy na Pana fanpage „2020 rok będzie ucztą dla miłośników twórczości Krzysztofa Bochusa. Cztery projekty w tym roku, z czego trzy książkowe, już są w realizacji”. Podpisał Pan również umowę na 2021 rok. Proszę zdradzić, czego dotyczyć będzie projekt nie-książkowy?

K.B: Chodzi o moje opowiadanie, które ukaże się jesienią tego roku w kolejnej antologii Zabójczego Pocisku. Planujemy także wznowienie pierwszego tomu tetralogii o radcy Abellu, czyli „Czarnego manuskryptu”, który już dawno wyprzedał się na pniu.  Mogę też zdradzić, że obecnie pracuję nad kolejną powieścią retro. Jej akcja dziać się będzie w czasach Wielkiego Kryzysu, w roku 1929. Premiera planowana jest na jesień. Szczegóły wkrótce!

Adam Berg jest postacią, której historia dzieje się współcześnie. Czy nie myślał Pan, by przenieść tego bohatera w czasie i napisać retro kryminał z jego udziałem?

K.B: Raczej  nie. Stworzyłem już pełnokrwistą postać w kostiumie retro. To radca kryminalny Christian Abell, z którym zresztą Adam Berg jest spokrewniony. Berg jest bohaterem na wskroś współczesnym i w tym planie powinien pozostać.  Prowadzi swoje dziennikarskie  śledztwa, które przypominają morderczy tor przeszkód. Wymaga to od niego nie tylko odwagi, ale także przekraczania własnych słabości i ograniczeń. To młody mężczyzna z krwi i kości.  Nie ze spiżu – ale i nie z papieru. Może podobać się kobietom, chociaż nie zawsze fortunnie lokuje swoje uczucia. Jest inteligentny i uparty, dostrzega rozwiązania niewidoczne dla innych. Wiem, że spodobał się wielu czytelnikom. Pierwsze głosy i opinie płynące do mnie po premierze „Boskiego znaku” są bardzo budujące.

Adam Berg, czy Christian Abell. Do którego z bohaterów jest Panu bliżej mentalnie. W którym z nich jest więcej cech Krzysztofa Bochusa?

K.B: Obaj są mi bliscy. Żeby była jasność – żaden z nich nie jest mną. Ale jak każdy pisarz wyposażyłem swoich bohaterów w pewne cechy podpatrzone u innych lub „wypożyczone” od siebie samego. Mają zbliżone zainteresowania do moich, podobnie patrzą na świat. Są indywidualistami, źle się czują w stadzie. Potrafią rozróżniać dobro od zła i  choć czasami taka postawa utrudnia im życie – są przywiązani do prostych zasad moralnych.

Jest Pan znanym i lubianym pisarzem. Wiele czytelników sięga po Pana twórczość. Czego jeszcze można życzyć pisarzowi, który jest ceniony przez swoich czytelników?

K.B: Przede wszystkim zdrowia i inwencji twórczej, w takiej właśnie kolejności. Otaczająca nas smutna rzeczywistość dobitnie ukazuje, że zdrowie jest zasobem, którego ubywa każdego mijającego dnia. A zagrożenia, przed którymi stanął nagle świat – już nigdy nie znikną. Musimy się nauczyć z tym żyć, pytanie jak sobie poradzimy. Może racje ma jednak Wisława Szymborska, pisząc w jednym ze swoich wierszy: 

Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym  mieszasz lękiem?

Jesteś, a więc musisz minąć.

Miniesz – a wiec to jest piękne”.

A weny twórczej nigdy za wiele. W ostatnich czterech latach pracowałem bardzo intensywnie. Ostatnio wydaję po dwie książki rocznie. Jak na takiego rzemieślnika słowa jak ja, cyzelującego każde słowo i dbałego o styl opowieści – to mocne tempo. Muszę przewietrzyć głowę, zresetować się, poszukać czystych źródeł i nowych inspiracji.

Często po przeczytaniu ciekawej książki, zastanawiam się jak wyglądałaby jej adaptacja filmowa, i kto mógłby zagrać głównego bohatera. Kogo typowałby Pan do ról Christiana Abella, wachmistrza Kukulki i Adama Berga?

K.B: To tylko zabawa, ale moim zdaniem idealnie do roli Kukulki nadawałby się Robert Więckiewicz. Oczami wyobraźni widzę też Sebastiana Fabijańskiego w skórze radcy Abella. Adam Berg? Fizycznie najbardziej chyba pasuje tu Mikołaj Roznerski.

Niespełna rok polski czytelnik czekał na kontynuację losów Adama Berga. Jak długo będziemy czekać na kolejną część z dziennikarzem w roli głównej?

K.B: Czas pokaże. Wspomniałem już, że pracuję nad nową książką, która powinna być gotowa przed październikowymi targami książki w Krakowie. I to ona absorbuje mnie w tej chwili najbardziej. Poza tym: dajmy odpocząć Adamowi Bergowi. Chłopak przeżył w ostatnim czasie kilka niezłych wstrząsów. Należy mu się chwila odpoczynku.

DZIĘKUJĘ BARDZO ZA ROZMOWĘ. ŻYCZĘ DALSZYCH SUKCESÓW.

guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

jeszcze chwilka…